EdenKim był Mistrz z Altamiry?
Jak wielu ich było?
O czym rozmawiali
gdy kreską czarną kreślili bizony?
Biesiadowali tu,
czy się modlili
do pierwszych,
ledwo rodzących się bóstw?
Kolor gorący jak krew i czerń
mocna niczym cios zadany kamiennym pięściakiem,
świat pulsujący życiem
choć od dawna nieżywy...
Prześwietlenie, Piotr Komorowski
Fotografie Joanny Stogi mają taką cechę, że momentalnie przenoszą mnie w obszar nienazwany, do rzeczywistości bliskiej i jednoznacznie przyjaznej, a jednocześnie tajemniczej i nierealnej. Balansując na granicy tego, co widoczne wprost i tego, co przynależne do sfery kreacji, imaginacji, para-fotograficznych iluzji, wyzwalają rodzaj zawieszenia percepcji, która, nieco zdezorientowana, przez dłuższą chwilę usiłuje poddać obraz stosownej denotacji. Przymiotem plasującym te fotografie w sferze owego niedookreślenia jest ich rodowód technologiczny. Tak laik jak i znawca przedmiotu napotyka tu bowiem na sytuację, dla której określenie niekonwencjonalność zaledwie dotyka istoty rzeczy. Wykorzystanie aparatu rentgenowskiego do tworzenia obrazów, bo o tym tu mowa, ma już znaczącą pozycję w świecie fotografii artystycznej, a posługujący się nią twórcy pokonują nieznane w klasycznej fotografii problemy techniki zdjęciowej. Z determinacją, ale i pełną świadomością odmienności swojej metody, uprawiają z powodzeniem ten niszowy, ale jakże spektakularny rodzaj fotografii-sztuki. Dotychczasowe dokonania Joanny Stogi w tym zakresie wpisują się w światowy nurt tych poczynań, w Polsce zaś należą do prekursorskich.
Gdyby próbować uchwycić pozaestetyczny, bardziej zaś filozoficzny sens tych obrazów, to wydaje się, że słowo nadrealizm byłoby tutaj wyjątkowo adekwatnym określeniem. Prześwietlenie zaś – a więc to, co wynika ze zwyczajowego określenia zdjęć rentgenowskich – przyjmuje w tym przypadku wymiar dosadnego konkretu. W nim zawiera się owa istniejąca w każdej tego typu próbie porcja nadrealnej wizji świata. Fotografia, która sięga do wewnątrz dosłownie, a nie tylko metaforycznie, prowadzi ku pewnej krańcowości interpretacyjnej. Można założyć, że fotografie Joanny Stogi ujmują w nawias zasadniczy paradygmat fenomenologiczny związany ze strukturą spostrzegania. Jak wiadomo, przedmioty widzimy zawsze z jakiejś jednej, zdeterminowanej punktem widzenia, strony. Każda też zobaczona rzecz wydaje się całością, którą to całość się domniemuje, jednakże tym, co widzimy w sposób li tylko biologiczno-mechaniczny, jest przednia strona postrzeganej rzeczy. To, co w spostrzeżeniu domniemane i ukryte, ale przecież rzeczywiście obecne – to tylna strona oraz wnętrze obiektu, skrywane pod opoką zewnętrzności. Zawirowanie percepcyjne, które ma miejsce w przypadku rentgenowskich foto-obrazów, przechodzi na pozycję pewnej niemożności interpretacyjnej, ugruntowanej codziennym doświadczeniem: wszak nigdy nie jest tak, że widzimy to, co jest w środku postrzeganej rzeczy, chociaż doskonale o owej zawartości wiemy. Sytuacja wizualna zawierająca informację o tym, co gołym okiem niewidoczne, z łatwością ów przydomek nadrealności przyjmie, opisując tym samym zasadniczy sens tych fotografii.
Innym, narzucającym się w sposób oczywisty przymiotem wynikającym z natury technicznej tych obrazów jest nawiązanie do pojęcia apparatus Vilema Flussera. Technologiczny wymiar obrazu mechanicznego, jakim jest fotografia, zawsze sprowokuje pytanie o prapoczątek zdjęcia, o maszynerię, która je wytworzyła. W tym przypadku świadomość komplikacji owej maszynerii nadaje naturze zdjęcia posmak niezwykłej atrakcyjności, tym bardziej, że owo narzędzie, ów apparatus jako generator obrazu - służy na co dzień medycynie i nauce. Według Flussera aparat jest narzędziem symulującym myślenie. Jeśli przyjąć tę tezę, to otwiera ona w tym przypadku możliwość wzbogacenia obszaru analizy i interpretacji fotografii o kolejne pole interesującej refleksji.
Zarysowane powyżej kwestie szkicują ledwie zarys problematyki opisującej te aspekty twórczości Joanny Stogi, których istota zawarta jest w strukturze technologicznej wygenerowanych rentgenowsko foto-obrazów. Inaczej mówiąc, dotyczą one specyfiki metody określonej przez spektakularne urządzenie techniczne. Warto jednak przyjrzeć się innym aspektom tych intrygujących fotografii. Te zaś dotyczą całej sfery nadbudowy związanej ze swobodną interpretacją ich treści i formy.
Joanna Stoga uprawia poezję podaną w formie obrazów. Ta zaś dotyczy katalogu naszych ziemskich spraw: rośliny i ptaki – podstawowe elementy występujące na zdjęciach, to składniki ekosfery, w wydaniu autorskim artystki nawiązują estetyką do wyrafinowanego starożytnego zielnika, czy atlasu zwierząt, są bardziej osobliwością, niż dokumentalnym wglądem w naturę świata. Określenie Natura Naturata, czyli natura stworzona – ale stworzona w sposób wykwintny - wydaje się wyjątkowo dobrze przystawać do wydźwięku tych pięknych, ale także dostojnych obrazów. Bogactwo stworzenia i tajemniczy ogród znaczeń wymykają się dosłowności i prostemu opisowi zawartemu w trywialnej sprawozdawczości. Przeźroczyste ciała ptaków nawiązują w swym podstawowym schemacie do konstrukcji dinozaurów, przenoszą nas w czas prehistoryczny, a jednocześnie baśniowy, nierzeczywisty. Martwe ptaki i rośliny poddają się swoistej reinkarnacji: zabalsamowane w zastygłych gestach prezentują to, czego już w nich nie ma - intrygujące bogactwo życia, przejawiającego się w strukturze anatomicznej, ale przede wszystkim w szczególnej wzniosłości, którą odczuwam i która, wierzę w to, dotyczy także i naszej, ludzkiej konstrukcji.
Eden – tak swój cykl fotografii nazwała autorka. Czy jest to nawiązanie do mitu, czy raczej echo ugruntowanej ekoświadomości, czy przejaw eskapizmu, a może zauroczenie czysto estetycznym wymiarem powołanych do istnienia obrazów? Wydaje się, że każda z tych odpowiedzi z osobna, jak i wszystkie razem, są zasadne. W efekcie końcowym mamy do czynienia ze świadectwem szczególnej wrażliwości, którą dysponuje sprawczyni tych zdjęć.
Jako odbiorca jestem uwikłany w konsekwencje zderzenia moich własnych upodobań, wiedzy, gustów, z tym, co oferuje wyrafinowana konstrukcja estetyczna prześwietlonych zdjęć Joanny Stogi. W tym przypadku z radością podzielam pogląd autorki, iż prace te nawiązują w jakimś sensie do rysunków naskalnych Altamiry, są ich jakby współczesną wersją. Wyzwalają podobny rodzaj wzruszenia, tęsknotę, a może nawet żal za tym, czego już nie ma. I podziw, nadbudowany na finezji kształtu, harmonii ruchu. W efekcie końcowym, mając pewien wgląd w refleksję branżową opisującą naturę fotografii, najchętniej jednak odnajduję sens tych zdjęć posiłkując się greckim kanonem estetycznym. Platońska teoria mimesis, uwspółcześniona poprzez umieszczenie jej w stosownym miejscu na spirali rozwoju, stanowi nie jedyną, ale – moim zdaniem – bardzo klarowną sugestię, co do sposobu pojmowania owego ziemskiego Edenu Joanny Stogi.
Wrocław, lipiec 2015